Somewhere You can never goTak jak motyw przenoszenia się w czasie tak samo wątek porozumiewania się ze zmarłymi został w „Lost” opracowany w ten sposób, aby nie powielać schematów z innych seriali i filmów. O ile miałem zastrzeżenia co do sensowności i porządku tego pierwszego, to sposób kontaktowania się Milesa z martwymi całkowicie zaspokaja moje wymagania. Tajemniczy i mroczny, ale ograniczony pewnymi ramami, co skrzętnie skwitował Hugo twierdząc, że jego dar jest lepszy. Czy to możliwe, że istnieją różne sposoby? Czy tak jak sądziłem od samego początku Hurley nie do końca wyleczył się z choroby psychicznej? Zobaczymy.
W retrospekcjach Milesa zabrakło jakiegoś wyraźnego przewodniego motywu, symbolu, alegorii, które w jakiś sposób odnosiłyby się do rzeczywistości w której obecnie przebywa. Czegoś co mogłoby być „stałą” jak samolocik Kate, jak namiot potu Locke’a, jak list Sawyera, jak wiele innych. Sam motyw przewodni ojca nie wystarcza, zwłaszcza w połączeniu z ckliwą i banalną historyjką tatusia zmarłego futbolisty. Nie wystarcza również dlatego, że wszyscy spodziewali się jaki jest związek bohatera odcinka z Pierrem Changiem. W retrospekcji przydałoby się coś z jajem, jak w „Szóstym Zmyśle” duch dziewczynki otrutej przez własna matkę.
Owszem trzeba byłoby poświęcić na to trochę więcej czasu w odcinku, ale nie wiem czy pokazywanie Milesa w różnych momentach jego życia dodało nam cokolwiek do jego wizerunku w naszej głowie. To wszystko już wiedzieliśmy. Co prawda przedstawienie go jako nastoletniego Emo co dopiero przed chwila obejrzał „Kosiarza umysłów” albo „Johnnego Mnemonica” zaskakujące, ale ja i tak wciąż czekam na łysego Sawyera z retrospekcji.
Trzeba zauważyć, że kiedy młody punk odwiedził mamę na półce znajdowało się zdjęcie dr. Changa bawiącego się z malutkim Milesem dlatego też nie musiałby spotykać w latach 70tych matki na stołówce Dharmy, żeby dowiedzieć się gdzie jest ojciec. Rozpoznałby go od razu. Poza tym jego matka w kilka lat zmieniła się nie do poznania. Jeżeli zauważymy, że prawdopodobnie chorowała na guza mózgu staje się to prawdopodobne.
Wyjaśnienie motywu 3.2 miliona dolarów skromne, ale miło się zrobiło, że twórcy pamiętali. Miło również było zobaczyć Naomi po raz kolejny. Szkoda, że Łysy tak ją potraktował. W sumie w konsekwencji nic to nie dało przecież. Z drugiej strony trzeba się zastanowić czy pieniądze to jedyny powód, dla którego Miles trafił na wyspę? Czy istnieje możliwość, że wiedział wcześniej, zanim wyruszył frachtowcem, że tam przebywał jego ojciec?
Nawiązując do retrospekcji, które ogólnie oglądało się miło i mimo prostej fabuły oceniam je pozytywnie, trzeba wspomnieć o postaci Brama (imię nawiązuje do Brama Stokera- autora Draculi), który namawia Starume’a aby w zbliżającym się konflikcie stanął po tej stronie która wygra. Przypominam, że widzieliśmy go już w poprzednim odcinku wraz z obezwładniającą Franka Ilaną a nawet wcześniej wśród rozbitków lotu Ajira. O wojnie po raz pierwszy wspomniał Widmore, lecz wszystko wskazuje na to, ze nie są to jego ludzie. Ba! Nawet sami to potwierdzają. Jeżeli nie jego to czyi? Wydaje się, że to jednak czarne charaktery. Zwłaszcza ta pyszałkowatość i pewność zwycięstwa na to wskazuje. Dziwne byłoby gdyby okazało się, że to ludzie Bena. Widzieli się wcześniej i nie trzymali razem? To co może ludzie Eloise? Chociaż ona chyba nie jest czarnym charakterem? Wiadomo, że poszukują kogoś z wyspy. Kogoś kto zna odpowiedź na pytanie: „Co leży u stóp posągu?”. Kiedy to słyszę po raz kolejny - głośno mówię „gówno” przed komputerem, bo przyznam, że irytuje mnie już ta zagadka.
O scenach z najdłużej znanymi nam bohaterami szkoda gadać. Dobrze, ze tak niewiele tego otrzymaliśmy. Jack odwalający robotę za denerwującego, każdego widza Rogera- nudne! Przyznam, że szukałem w tym czasie ukrytych zagadek w napisach w sali szkolnej, ale nie znalazłem. Jack na kawusi u Juliette- tym razem nudne! Kate rozmawiająca z Rogerem- wkurzające maksymalnie! Sawyer też początkowo szwędał się niewiadomo gdzie, ale zakończył epizod w błyskotliwy sposób bijąc Phila po mordzie. Cóż akcja musi ruszyć do przodu bo już coraz mniej odcinków. Trzeba zakłócić sielankę Dharmówka!
Najprzyjemniej oglądało się w odcinku sceny z Milesem, ale w towarzystwie Hurleya. Tytuł odcinka mógłby być taki: „Hurleya i Milesa przez krzaki kałuże, w dharmabusie z trupem i żarciem podróże”. Sceny te budowały odcinek i podnosiły poziom po nijakich wątkach innych bohaterów. Skoro już o trupie mówimy to motyw śmierci bardzo oryginalny. Zabity własna plombą. Tylko gdzie? Co to za miejsce gdzie Radzinsky i Goodspeed kombinują coś na boku? Za wypadek odpowiada zjawisko elektromagnetyzmu. Znamy je ze Swana, ale przy jego budowie pracuje wiele osób. Czy śmierć w tamtym miejscu byłaby możliwa do ukrycia? W sumie w jakimś stopniu ta budowa jest zakamuflowana, więc chyba to najbardziej prawdopodobna odpowiedź. Obserwowałem scenę budowy z niekrytą satysfakcją i sentymentem. Ciekawe, że robotnik podaje te cyfry, które maja być umieszczone na włazie jak jakiś zwykły numer seryjny.
Do tego wszystkiego dodajmy rewelacyjne teksty Milesa i Hugo oraz motyw scenariusza „Imperium kontratakuje” i mamy niezłą zabawę.
Zakończenie pozornie mało zaskakujące. Zobaczyliśmy Faradaya no i co z tego? Wiadomo było, że wróci w którymś z kolejnych odcinków. Jak dla mnie to był jednak jeden z ciekawszych momentów. Wystarczyło zadać sobie pytanie: „Co takiego Daniel robił poza wyspą?” i już można główkować i mnożyć teorie.
Nie jest to odcinek przełomowy, taki jak poprzednio otrzymaliśmy, ale stoi na bardzo wysokim poziomie. Wiele oczywistych faktów i momentów, które nie zaskakują, ale porządkują w naszych głowach pewne sprawy. Sentymentalne podróże do miejsc i osób, które widzieliśmy, których już nie ma, ale pozostały w naszej pamięci po poprzednich sezonach. Przewodni motyw ojca i syna jakże wzruszająco zakończony. „Miles I need You”, i niedowierzająca odpowiedź, tak jakby dla Milesa Chang był świadomy z kim rozmawia- „You do?”. Ckliwe wiem, ale ja nie jestem z betonu, zadziałało.
Ocena 9/10