What lies in the shadow of the statue?Od samego początku odcinek zapowiadał się wyśmienicie a nawet sensacyjnie. Zdębiałem widząc faceta na koniu wjeżdżającego do obozu w środku dżungli. Pierwsze moje przypuszczenia wskazywały mi, że akcja przeniosła się do XIX w. a ludzie z obozu to rozbitkowie z „Czarnej Skały”. Szybko jednak zorientowałem się, że jak na rozbitków ze statku to ich trochę za dużo. Potem widzimy Richarda- w sumie on to mógł być i w starożytnym Egipcie. Wreszcie obecność Bena rozjaśniła mi najbardziej oczywistą odpowiedź- to kontynuacja wydarzeń z odcinka poprzedniego. Dezorientowała dodatkowo zmiana wyglądu Widmora. Wcześniej widzieliśmy go jako pyszałkowatego gówniarza a tutaj postawny dorosły facet, posiadający wysoki autorytet wśród społeczności i uprzejmy trzeba dodać.
Już miałem narzekać na sposób przedstawienia porwania Alex, na szczęście akcja przeniosła się do obozu „Innych” gdzie otrzymaliśmy wyjaśnienie. Wizyta w obozie Rousseau młodego-starego Bena na polecenie samego Widmora to satysfakcjonujące rozwiązanie scenarzystów. Dodatkowy konflikt związany z niewypełnieniem zleconego zadania ubarwił ten fragment filmu. „Sam to zrób Charles”- proponuje Ben, wiedząc że Widmore nie zabije niewinnego dziecka. Powoli kształtuje się osobowość psychologicznego manipulatora. Jedno mi tylko nie pasuje. Relacje między Benem a Widmorem i młodziutkim Etanem wskazują, że Linus mieszka na stałe wśród „Innych” i to najpewniej od momentu uzdrowienia przez nich. Pamiętamy jednak również odcinek „The man behind the courtain”. Widzieliśmy w nim młodego Bena jako „workmana” Dharmy. Tam wszystko, a najdobitniej słowa Bena dotyczące ojca, wskazywało że jest członkiem Dharmy od lat. W rozmowie w dharmabusie przed „egzekucją” ojca wyraźnie żalił się, że musiał się z nim użerać przez tyle lat. Jak to możliwe skoro był w tym czasie w ekipie Widmora? Jeżeli grałby na dwa fronty, byłoby to trudne do pogodzenia . Niczym Batman musiałby zmieniać co raz ciuszki Dharmy na othersowe łachmany od Jacoba.
Nie zadowala mnie natomiast następne retro. Miałem szczerą nadzieję, że wygnaniu Widmora poświęcony będzie cały odcinek a przyczyny o wiele ciekawsze niż te, które przedstawiono nam w omawianym epizodzie. Regularne opuszczanie wyspy, cokolwiek by tam Charles nie robił jakoś mało do mnie przemawia. Mogło to być autentyczne, jeżeliby napięcie między Benem a Widmorem narastało przez lata i stawało się niezmiernie niewygodne dla „Innych”. Wtedy wystarczyłby głupi pretekst, ale do tego albo Charles musiałby stracić zaufanie prawie całkowicie w oczach swoich ludzi albo jakieś wydarzenie albo seria wydarzeń powinny bardzo wysoko podnieść autorytet Bena, a tego na razie nie widzieliśmy. Stał się liderem, wygnał Widmora, ale w jaki sposób stał się tak potężny w tej społeczności. Czy tylko dlatego, że pomógł w czystce?
Bardzo często wychodzę z założenia, choć nie do końca można być pewnym czy uzasadnionego, że pozytywni bohaterowie w serialu to ci, którzy realizują wolę Wyspy. Okazało się w przyszłości, że co do Alex to Widmore miał rację i Wyspa chciała jej śmierci. Czy jednak nie należy poszukać drugiego dna? Z drugiej jednak strony to ludzie wysłani przez niego zabili córkę Bena, więc można się pogubić. Intencje Widmora pozostają zagadką, w przeciwieństwie do zamiarów Bena. W tym odcinku jego postać wyraźnie skręca w stronę dobra. Faktycznie uratował przecież życie skazanych przez Widmora Alex i Rousseau. Stojąc przed Penny nie potrafił strzelić kiedy zobaczył małego Charliego. W końcu z niewielką pomocą Johna ostatecznie spotkał się z „Sędzią” Wyspy, ryzykując przecież własnym życiem. Chociaż może prawdziwy powód powrotu na wyspę jest wart tego ryzyka?
Trudno mi zliczyć ile razy Ben w tym serialu dostawał po mordzie, ale z pewnością lanie od Desmonda podobało mi się najbardziej. Zwłaszcza moment, gdy kuloodporny Szkot wrzuca go jak szmatę do wody. Mimo iż spodziewałem się, że właśnie w takich okolicznościach Ben oberwie, to przynajmniej było wyjątkowo efektowne. Kiedy ten Desmond wróci właściwie? Wyspa przecież z nim jeszcze nie skończyła.
Najprzyjemniej i najciekawiej oglądało się jednak tę cześć odcinka, która rozgrywała się na wyspie. Dwie wielkie persony „Zagubionych” znowu razem. Tylko, że jedna z tych osób wcale nie wydaje się już taka wielka. Przegrany moralnie po zabójstwie Locke’a Ben, dotychczasowy Pan Wyspy, wszechwiedzący krętacz musi tym razem uznać wyższość Johna. Szarpie się słownie, boli go to, ale będzie musiał się pogodzić z tym, że nie jest już tu numerem jeden. Najdobitniej tę informację przekazuje mu sam „Cerberus” w postaci jego własnej córki. Okazuje się żeby go wezwać to trzeba spuścić wodę w starożytnej toalecie w domku Bena:) Podziemia, które zamieszkuje prezentują się bardzo ciekawie, jednak nie powalająco. Czekam aż w końcu pokażą świątynię z zewnątrz.
W jednym momencie Ben zaskakuje w starym stylu. Kiedy niespodziewanie strzela do Cesara. Strzał bezlitośnie poszedł w klatkę piersiową i jeżeli Cesar to przeżyje to będzie to naciągane. Z drugiej strony ciekawie się zapowiadała ta postać i dziwnym byłby fakt pozbycia się jej tak szybko. Caesar Caesarem, ale kto mi powie co do cholery leży w cieniu posągu? Zwykłe hasło po którym powinien paść odpowiedni odzew? Czy też może odnosi się do najbardziej intrygującego posągu na wyspie? Coś mi mówi, że postać Ilany związana będzie z nadchodzącą wojną o której kiedyś wspomniał Locke’owi Widmowe.
Nareszcie odcinek zaskakujący i mroczny zarazem. Najlepszy w tym sezonie a nawet dodam, że najlepszy z ostatnich dwóch sezonów. Wysoki poziom scenariusza przełożył się na resztę elementów. Ciekawe ujęcia i dobra muzyka. Nowe tajemnice się nie pojawiają ale powszednich zagadek trochę przybyło. Z niecierpliwością czekam nie na następny odcinek, ale ten który pojawi się za dwa tygodnie. Zgaduję, że powrócimy wtedy do Locka i Bena, którzy odtąd sprawnie przejdą do realizacji zadań wyznaczonych im przez wyspę.
Ocena oczywiście 10/10